Wróć   TheSims.PL - Forum > Simowe opowieści > The Sims Fotostory
Zarejestruj się FAQ Społeczność Kalendarz

Komunikaty

Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
stare 11.07.2007, 14:04   #1
Kasiunia14lat
Guest
 
Postów: n/a
Domyślnie Odp: Helena Wiktoria

Uroczo, cudownie, świetnie, wspaniale! Brak mi określeń! Ani jednego błędu i te zdjęcia! Wielkie Gratulacje! Czekam na kolejne odicnki!!!
Pozdrawiam :*
  Odpowiedź z Cytatem

PAMIĘTAJ! Źródłem utrzymania forum są reklamy. Dziękujemy za uszanowanie ich obecności.
stare 12.07.2007, 14:11   #2
Człowiek w zielonych rajtuzach
 
Avatar Człowiek w zielonych rajtuzach
 
Zarejestrowany: 30.10.2005
Skąd: Katowice
Wiek: 35
Płeć: Kobieta
Postów: 3,456
Reputacja: 17
Domyślnie Odp: Helena Wiktoria

XIII

Obudziłem się na kanapie w salonie. Miałem wrażenie jakby cały dom wirował… Usiadłem. Czułem jakby głowa miała mi zaraz eksplodować, a żołądek wyskoczyć z ciała. Ostrożnie wstałem. Zachwiałem się lekko, ale nie straciłem równowagi.
- Wreszcie wstałeś… - tymi słowy przywitała mnie matka, gdy wszedłem do kuchni. – Przygotowałam ci kąpiel…. Lepiej zdejmij z siebie te ubrania, nie są za czyste.



- Co… czemu byłem w salonie?
- Zawiodłam się na tobie, Arturze. – Matka odłożyła dzbanek z świeżo zaparzoną kawą na stolik. Nie spojrzała nawet na mnie. – Jak mogłeś, tak mnie oszukać? A potem wracasz, nad ranem, pijany… tak pijany, że nawet nie potrafiłeś znaleźć pokoju… nie rób takiej niewinnej miny! – W końcu podniosła na mnie wzrok. Wzrok pełen żalu i złości – Zachowywałeś się tak głośno, ze pobudziłeś pół wioski! Konrad ledwo potrafił cię uspokoić! Nie spodziewałam się tego po tobie…
Skryła twarz w swoich szczupłych, drżących dłoniach. Patrząc na nią nie potrafiłem wydusić z siebie ani jednego słowa, żadnego wytłumaczenia. Nawet w mej głowie nie rodziły się żadne wypowiedzi. Po prostu – pustka. Taka męcząca pustka.
Ściągnąłem pogniecioną i cuchnąca alkoholem marynarkę i przewiesiłem ją przez krzesło. Ostrożnie, powoli, jakby była z jakiegoś drogocennego jedwabiu, a nie zwykłej bawełny. Spojrzałem po swoich butach – obłocone. Niczym nie przypominały tych lśniących lakierek, które matka kupiła mi pół roku wcześniej, za ciężko zarobione pieniądze… Czułem się podle, jak jakiś złodziej, kryminalista! Człowiek, któremu nikt nie może zaufać już więcej, skreślony w oczach swej rodziny!
Może, i bym tworzył kolejne epitety na swój temat, gdyby nie nagła wizyta Konrada i jego ojca.
Stali w drzwiach do kuchni, z niezbyt przyjemnymi minami. Konrad wyglądał jakby za chwilę miał dostać batem w plecy, jego ojciec zaś na twarzy miał wymalowaną wręcz nieludzką złość. Matka zaczęła coś do nich mówić nerwowo i bardzo szybko. Chodziła tam i powrotem, sprzątając pospiesznie naczynia ze stołu, nieprzerwanie mówiąc.
- Nie trudź się, Kornelio. Przyszliśmy na moment, wyjaśnić pewną sprawę.
Wtedy spojrzał na mnie, a ja wiedziałem, ze to będzie jeden z najgorszych dni w moim nastoletnim etapie życia.
- Chyba już wiesz, że chłopcy… wczorajszej nocy wybrali się do miasta.
- Tak, tak…, ale ja już porozmawiałam z Arturem, a on obiecał, że to się więcej nie powtórzy. Zresztą, mówił, że nic takiego się nie wydarzyło. – skłamała. Moja matka po raz pierwszy przy mnie skłamała.
- Nie kryj go, Kornelio – przerwał jej ojciec Konrada. – Mój syn się przyznał… oni byli… zresztą szkoda słów. Sądzę, że należy ich ukarać, obu surowo. Żeby im na myśl nie przyszło, żeby w przyszłości… ach...
Spojrzałem na jego czerwoną od złości twarz. Bałem się, tak bardzo się bałem tego gniewu, chociaż w głębi serca czułem, że owa kara nie będzie najgorszą w moim życiu.
Jak się potem okazało, naszą karą za nocne wycieczki miała być praca na polu. Praca przez całe lato, potem jesień… aż do zdania egzaminów na uniwersytet. Mogło to z początku przerażać, lecz z czasem dało się do tego przyzwyczaić. Zresztą, nie byłem chłopakiem, który w życiu w rękach nie miał łopaty, czy też nie potrafił doglądnąć gospodarstwa. Urodziłem się w małym górskim miasteczku, gdzie głównym zajęciem ludzi była hodowla i polowania. Nie raz bywałem w gospodarstwach sąsiadów, próbując drobną pomocą zarobić parę groszy.
Lecz mimo tej świadomości, niechętnie pracowałem w upale, wśród mdłych zapachów…
- Wspaniale, po prostu wspaniale… - powtarzał wciąż pod nosem Konrad, jednocześnie przekopując wyschniętą glebę. – Raz cię zabrałem ze sobą do miasta i już mamy kłopoty! Jak ja się teraz tam pokażę?!
- Właściwie, to się w ogóle nie pokażesz… - odparłem nawet na niego nie patrząc.
- Ugryź się w język! Coś wymyślę. Tylko, że już ciebie ze sobą nie zabiorę. Nie nadajesz się do tego. Zupełnie jak Teresa!



Po tych słowach, odłożył łopatę i zdjął przepoconą koszulę. Patrząc na niego, miałem wielką ochotę zrobić to samo, słońce nie dawało za wygraną i nieprzerwanie paliło w plecy. Jednak miałem opory nawet podwinąć rękawy przy Konradzie. Zdawałem sobie sprawę z tego, że, no cóż, moje ciało nie należy do najgorszych. I nigdy się go nie wstydziłem. Tym bardziej nie mogłem sobie pozwolić na zdjęcie ubrania przed Konradem.
- Wiesz, na tym przyjęciu… - przerwałem po chwili niezręczną ciszę – spotkałem taką jedną dziwną kobietę…
- Dziwną? To znaczy?
- Taką… nierealną? Nie wiem jak to nazwać… - Zamyśliłem się chwilkę, szukając odpowiednich słów – Była inna niż cała reszta. Inaczej ubrana, trupioblada, prawie białe włosy… Konrad, czy ja rozmawiałem z jakąś blondynką?
- Rozmawiałeś z mnóstwem kobiet! – przyjaciel stał teraz nieco dalej ode mnie, oparty o wbita w ziemię łopatę. – Ale trupiobladej staruszki nie pamiętam.
- To nie była staruszka – zaprotestowałem przekopując kolejny fragment suchej ziemi – Była młoda… nieco starsza, ale młoda… jej twarz, jej twarz pamiętam jak przez mgłę, ale na pewno nie była stara!
- Może po prostu byłeś tak pijany, że jakaś blondynka nagle stała się boską nimfą! Haha! Weź już nie opowiadaj bzdur, gdyby taka dziewczyna pojawiła się na zabawie, na pewno bym ją zauważył.
Już nic więcej nie mówiłem. Czułem jak rumieńce wstydu wstępują mi na policzki, dlatego nieco schyliłem głowę by uniknąć spojrzenia Konrada. Próbowałem skupić się na pracy, jednak ponownie coś mnie od niej odciągnęło.
Drogą obok przejechał spory powóz. Wręcz karoca! Pięknie zdobiona, okryta złotem, atłasem. Nie było wątpliwości, kto był jej właścicielem. Zamożna Dama zwykła w takich powozach wybierać się na popołudniowe przejażdżki do miasta. Odrzuciłem łopatę i jak małe dziecko, z wypiekami na twarzy, podbiegłem nieco bliżej. W powozie zauważyłem malutką istotkę – Helenę Wiktorię. Gdy mnie ujrzała, podniosła się nieco na swym aksamitnym siedzeniu jednocześnie uśmiechając się w moją stronę. Uniosłem rękę by jej pomachać, lecz widząc siedzącą obok dziewczynki Zamożną Damę, poczułem strach i schowałem obie ręce za siebie. Gdy obie odjechały, usłyszałem za sobą glos Konrada.
- To cud, że pozwoliła Helence wyjść na powietrze.
- Co masz na myśli? – Zapytałem.
- Teresa twierdzi, że rodzice trzymają ją wciąż w zamknięciu. Skąd wie? Pracuje dla naszego miejscowego lekarza… wiesz, jako taka gosposia, zakupy, sprzątanie, pomoc w kuchni. Chciała nieco zarobić na te swoje ukochane sukienki a u nas z pieniędzmi ostatnio.. ale nie o tym chciałem mówić. Ostatnio była z doktorem u Helenki. Mała podobno ma jakaś dziwną chorobę… dlatego taka blada, słaba… czy coś. Jej matka się tak tym przejęła, że nie pozwala małej wychodzić często na dwór, jak już to do ogrodu. Dziwna rodzina…
- Teresa często tam przychodzi? Znaczy do tego domu, z doktorem?
- Niekiedy… Ale – Konrad spojrzał na mnie spode łba – co się tak dopytujesz? Czasami chodzi tam z doktorem, by mu pomóc nosić te jego ciężkie torby z lekami… Arturze, ja ci radzę nie zaprzątać sobie tym głowy, bo jeszcze znowu jakąś głupotę zrobisz. Za dużo namieszałeś.
Tak, za dużo. I tak stojąc w pełnym słońcu, czując na sobie mokrą od potu koszulę i wciągając w płuca zapach spalonej trawy, zdałem sobie sprawę z tego, że mimo wszystko… namieszam jeszcze bardziej.


Powrócę na chwilę, do wspomnień, które wiążą się z Heleną Wiktorią. Po tym, jak już nie mogłem się z nią widywać, odczuwałem niesamowita pustkę. Nie czułem się potrzebny, nie potrafiłem znaleźć sobie miejsca. Zdałem sobie sprawę, że wielka radość daje mi nauczanie, pokazywanie komuś świata albo po prostu kontakt z kimś, kto chce mnie słuchać. Nigdy nie byłem zbyt rozmowny, a to, dlatego, że uwaga innych nigdy się nie skupiała na mych słowach – wolałem, więc siedzieć cicho. W czasie spotkań z Heleną Wiktorią role się odwracały. Ona była wpatrzona we mnie, jej duże, błękitne oczy śledziły każdy mój krok, każdy ruch wargami. Byłem nie tylko nauczycielem, ale także opiekunem i towarzyszem zabaw.
Po tym incydencie w lesie widywałem Helenę Wiktorię naprawdę rzadko. Gdy przejeżdżała powozem wraz ze swoja matką, lub, gdy przechodziłem koło jej ogrodu, a ona wtedy siedziała w oknie patrząc na kolorowe rabatki. Także kościół był miejscem, gdzie bez sprzeciwu mogłem spojrzeć na swoją „podopieczną”.
Bywało, że w niedzielę, na mszy, siedziałem niedaleko pierwszego rzędu ławek, gdzie Zamożna Dama wraz z rodziną i służkami słuchała nabożeństwa.



Przez ten czas, gdy ta kobieta siedziała w skupieniu, jej córeczka odwracała się do mnie i rozśmieszała mnie dziwnymi minami. Ja, po kryjomu, próbowałem robić to samo do niej. Jednak nie każdy tydzień zaczynał się taką… zabawą. Zdarzało się, że odgrywałem zupełnie inną rolę podczas mszy.
Prócz tego, że fascynowała mnie przyroda i medycyna, jako dziecko zakochałem się w muzyce. Matka widząc to, postanowiła rozwinąć moją miłość do dźwięków, jednak nie mieliśmy wystarczająco dużo pieniędzy na to, by wysłać mnie do szkół muzycznych, czy na prywatne lekcje. Tak, więc stanęło na tym, że będę pobierał lekcje na plebanii u starego organisty. Wkrótce potem lekcje gry na fortepianie zamieniły się na naukę gry na organach kościelnych. Gdy moje palce stały się sprawniejsze, zdarzało się, że w niektóre niedziele to ja grywałem psalmy, kolędy, pieśni. Moja gra nie zachwycała tak bardzo, jak wykształconych muzyków z akademii, mimo to ludzie w skupieniu słuchali i powstrzymywali się od jakiejkolwiek uszczypliwej krytyki.



Po jednym z takich nabożeństw, gdy zabrzmiały ostatnie dźwięki pieśni na zakończenie, tłum wiernych zebrał się przed kościołem, by w niewielkich grupkach przyjaciół i znajomych podzielić się nowymi plotkami. Nie zabrakło wśród nich Zamożnej Damy.
Wychodząc z budynku świątyni, zauważyłem Helenę Wiktorię stojącą niedaleko swej matki. Była znudzona, zniecierpliwiona. Szybko przebierała nóżkami w miejscu, tak jakby ziemia ja paliła w stopy. Gdy mnie zobaczyła, na jej twarzy pojawił się uśmiech. Podeszła do mnie.
- Dzień dobry, Arturze! – Ukłoniła mi się, a zaraz po tym cicho zaśmiała. – Ślicznie grałeś, ślicznie!



Wyciągnęła do mnie malutkie dłonie, klasnęła parę razy przy akompaniamencie cichego śmiechu. Uśmiechnąłem się do dziewczynki, po chwili zaczęliśmy rozmawiać. O jej nowych lalkach, pluszowym misiu, o tym, jaka jej guwernantka jest złośliwa i niemiła. Trwało to chwilkę, ułamek sekundy… potem Helena Wiktoria została zabrana. Przez swoja matkę, służkę, milczącego ojca.
Stałem jeszcze moment przed kościołem patrząc na odjeżdżające powozy i ludzi idących wśród, unoszącego się spod kół, kurzu.
A w uszach brzmiały mi słowa na pożegnanie, wypowiedziane przez dziewczynkę:
- Nie bój się, już nikt nie gniewa za te wilki.
Człowiek w zielonych rajtuzach jest offline   Odpowiedź z Cytatem
stare 12.07.2007, 14:45   #3
Ijan
Guest
 
Postów: n/a
Domyślnie Odp: Helena Wiktoria

To jest po prostu świetne. Uzależniłaś mnie tym opowiadaniem. Na takie właśnie czekałam. Czytając można poczuć się jak bohater. Nic więcej nie będę dodawać :-). Serdecznie pozdrawiam.
  Odpowiedź z Cytatem
stare 12.07.2007, 17:04   #4
neostrada.pl
Guest
 
Postów: n/a
Domyślnie Odp: Helena Wiktoria

Jest to najciekawsze opowiadanie jakie czytałem.Ten odcinek był jakś krótki ;( . Mam nadzieje że w następnych odcinkach będzie coś o tej jego byłej dziewczynie Annie

P.S. Ta dziewczyna na zabawie to nie była czasem anna?
  Odpowiedź z Cytatem
stare 12.07.2007, 17:06   #5
Chryzantem Złocisty
Guest
 
Postów: n/a
Domyślnie Odp: Helena Wiktoria

Żadne fotostory mnie tak jeszcze nie wciągnęło...
Druga znana mi osoba za pomocą simów opowiada przepiękną historię...
To się nie zdarza zbyt często
I ten klimat...Zdjęcia,sposób pisania...Niepowtarzalne.
Czekam na następny odcinek z niecierpliwością...
  Odpowiedź z Cytatem
stare 12.07.2007, 18:11   #6
Liv_Hanna
Guest
 
Postów: n/a
Domyślnie Odp: Helena Wiktoria

Jak zawsze świetne. Brak mi słów!
  Odpowiedź z Cytatem
stare 12.07.2007, 23:33   #7
Anastazja
Guest
 
Postów: n/a
Domyślnie Odp: Helena Wiktoria

To jest coraz lepsze . Ten klimat, ten nastrój.
Opowiadanie niesamowicie wciąga.

Panno N, nie chcę się powtarzać, ale pisze, abyś wiedziała, że czytam.
Czytam jak, prawdziwą książkę a nie jakieś tam simowe fotostory.

Zdjęcia jak zwykle, zachwycające i stanowią cudowne uzupełnienie całości.

Pięknie zgrana całość.

p.s podejrzewam o coś tą Helenę Wiktorie, za dużo ,,,,,,,
Nie powiem. Ciekawe czy mi się sprawdzi.

oczywiście max 10/10
  Odpowiedź z Cytatem
stare 14.07.2007, 09:28   #8
Kasiunia14lat
Guest
 
Postów: n/a
Domyślnie Odp: Helena Wiktoria

Na tym forum czytałam już wiele FS... zawsze oceniałam je wysoko, bo mi się podobały... Dopiero po przeczytaniu FS "Wakacje mojego życia" i teraz czytając "Helenę Wiktorię" zrozumiałam jak wielki błąd zrobiłam... Inne Fs nie dorównują nawet piętą waszym! Z tym, że twoje, jest niezywkłe... sama nie wiem jak to wyrazić... Cały czas czymś mnie zaskakujesz... Jednym słowem mogę to określić WYJĄTKOWE! Zdjęcia i ten niezwykle tajemniczy sposób pisania sprawia, że aż łezka zakręci mi się w oku... Napewno to fotostory się wyróżnia, spośród tłumu innych... dla mnie zawsze będzie numerem 1
Czekam na kolejne odcinki, mam nadzieję, że równie wzruszające
Sama nie wiem czy życzyć Ci Panno N, powodzenia i tak zwanej "weny"?
W każdym raziem mocno trzymam kciuki :*
Możesz uważać mnie za stałą czytelniczkę

Ocena bez zmian, najwyższa z najwyższych 10/10
  Odpowiedź z Cytatem
stare 14.07.2007, 20:14   #9
Liv_Hanna
Guest
 
Postów: n/a
Domyślnie Odp: Helena Wiktoria

Ja chce odcinek, ja chce odcinek!
pospiesz sie! plisss
  Odpowiedź z Cytatem
stare 14.07.2007, 20:55   #10
Człowiek w zielonych rajtuzach
 
Avatar Człowiek w zielonych rajtuzach
 
Zarejestrowany: 30.10.2005
Skąd: Katowice
Wiek: 35
Płeć: Kobieta
Postów: 3,456
Reputacja: 17
Domyślnie Odp: Helena Wiktoria

XIV

Była jeszcze jedna rzecz, z którą trzeba było się nauczyć żyć.
Ciąża Anny.
Nikt o tym w mieście głośno nie mówił, a mimo to, słychać było jadowite szepty. Dziwnym zbiegiem okoliczności Anna urodziła kilka miesięcy po zawarciu małżeństwa. Fakt faktem, iż był to przedwczesny poród, jednak wiadomo było, iż ojcem dziecka nie jest ten, który się za niego podaje. Prawda była oczywista.
Raz dane było mi ujrzeć jej ślicznego synka. Jasny meszek na czubku głowy zwiastujący przeszłe złote loki, oczy po matce, duże, jak na niemowlę, dłonie. Zupełnie takie, jakie mam ja. Gdy do mnie w końcu doszło to, kim jestem dla tego małego stworzonka, nie potrafiłem się pozbierać. I czułem jakby cała społeczność skazała mnie na ukrzyżowanie.
Starałem się unikać spotkać z Anną. Wybierałem boczne szosy jadąc do miasta, szkoły. Często też siedziałem sam w domu, zanurzony w fabule różnych książek.
Dlatego odetchnąłem z ulgą na wieść, że Anna wraz z rodziną zamierza wyjechać do innego miasta.
- W końcu… skończy się ten skandal… - szeptały starsze kobiety, które przyszły na główny plac przed kościół, by popatrzeć na wozy mające zabrać bagaże i najcenniejsze meble rodziny Anny. Stałem z boku, nie chciałem się rzucać w oczy.
- Och! – Jedna z kobiet mnie zauważyła. Lecz zamiast szybko odwrócić głowę, spojrzała na mnie tymi małymi, ciemnymi oczkami i powiedziała:
- Masz szczęście, że nikt oficjalnie niczego nie ogłosił… ciesz się, że ta kobieta milczała i wzięła szybko ślub. Zresztą… lepiej by było, żebyś i ty znalazł sobie inne miejsce, młodzieńcze!
Po tych słowach, obie staruszki udały się do kościoła.
A ja jeszcze przez godzinę od odjazdu Anny stałem przy drodze wylotowej z miasteczka i wpatrywałem się w kamienie przy moich stopach.
Do późnego popołudnia leżałem prawie nieruchomo na łóżku i wpatrywałem się w sufit. Chciałem zasnąć, nie potrafiłem. Słuchałem ciszy, potem krzątania się matki w kuchni. Miałem taką straszliwą pustkę w głowie. Albo aż taki wielki chaos, który tylko sprawiał wrażenie nicości. Wreszcie, koło godziny osiemnastej postanowiłem wstać.
Wyciągnąłem spod łóżka portret Anny, który dostałem od niej na początku naszej znajomości. Bym o niej pamiętał, mówiła, byśmy spali razem nawet gdy dzieli nas ściana. Obrazek schowałem za pazuchą, z szafy w holu wyciągnąłem strzelbę ojca. Całe szczęście matka była w ogrodzie.
Nałożyłem na głowę kapelusz i podążyłem w stronę lasu. Świeciło jeszcze słońce, lecz nikogo na ulicy nie spotkałem. Tym lepiej dla mnie. Gdy już znalazłem się wśród drzew, pod ich cieniami, znalazłem oddaloną nieco od ścieżki polanę z paroma głazami. Na pniu jednego ze ściętych tam buków postawiłem portret Anny. Oddaliłem się parę kroków, załadowałem strzelbę.
Pierwszy strzał. Pudło. Kolejna kula w lufie.
Drugi strzał, trafiony! Obrazek odskoczył parę metrów od pnia. Podbiegłem, wziąłem do ręki podobiznę byłej kochanki i zobaczyłem dziurę w jej policzku…
Kilka razy powtórzyłem akt strzelania do portretu. W końcu, gdy już zostały z niego mniejsze kawałki drewna, strzelałem do drzew. Później na oślep. Po niespełna dwóch godzinach zaczął padać ciężki deszcz. Rzuciłem strzelbę w krzaki, padłem na kolana i oparłem się czołem o jeden z głazów. Zacisnąłem zęby i oczy, spod których mimowolnie wydobyły się łzy. Może nie z rozpaczy a z bólu, jaki przysporzyło mi pocieranie czoła o ciemny, szorstki głaz. Ale nie pamiętam, czy czułem cokolwiek. Nie potrafię sobie przypomnieć ile czasu tkwiłem przy tym wysokim kamieniu.



Lecz dokładnie mogę opisać, co sprawiło, że zerwałem się na równe nogi. Do mych uszu doszedł szmer… jednak nie kropel deszczu uderzających o liście. Dźwięk łamanych gałązek, przedzierania się przez krzaki. Powoli podniosłem głowę, rozejrzałem się ostrożnie na boki. Kilka par wilczych oczu śledziło każdy mój ruch. Pierwsza myśl: czemu nie wystraszyły się strzałów? Teraz doszło do mnie, że te zwierzęta były do nich już od dawna przyzwyczajone, za sprawą polowań w tym lesie. Może po prostu myślały, że skorzystają z okazji i porwą jakieś zastrzelone zwierzę. Ale musiały się rozczarować…
Chciałem się powoli wycofać, jednak nie potrafiłem zrobić kroku. Nie zdołałem policzyć ile zwierząt było ze mną wtedy na polanie. Pięć, sześć? Może dziesięć? Wciąż się pojawiały kolejne, lub parę znikało w krzakach. Do tego ten zimny deszcz i krew spływająca po moim czole.
Najgorsze było to, że nie miałem przy sobie broni. Głupotą było odrzucanie jej w krzaki. Jednak musiałem cos zrobić, nie mogłem czekać aż któryś z wilków rzuci mi się do gardła. Zdawało mi się, jakbym rozmyślał o ucieczce dobre dziesięć minut, lecz zapewne było to dziesięć sekund.
W życiu nie przypuszczałem, że będę musiał uciekać przed stadem drapieżników, przeskakując kłody, pnie… Wpadłem w taką panikę, gdy pomyślałem o braku broni, że rzuciłem się w stronę gdzie ją odrzuciłem. Potknąłem się o kamienie, jednak nie upadłem. Przeciskając się przez krzaki jeżyn chwyciłem jakiś kij i odwróciwszy się, zamachnąłem się z całej siły na pierwszego wilka. Biegłem dalej nie patrząc czy trafiłem. Wpadłem w zimny strumień, czułem jak woda napływa mi do butów. Kilka metrów dalej upadłem na rozmoczoną glebę, brudząc twarz błotem. Próbując wstać, myślałem, ze się poślizgnę, jednak udało mi się umknąć między wysokie krzaki, tuż przy pagórku. Ledwo łapiąc oddech zacząłem się na niego wspinać. Pod paznokcie wchodziły mi brudne grudki ziemi, do ust dostawał się kurz. Nadchodził zmierzch, deszcz powoli przestawał padać. Byłem tak spanikowany, że w parę chwil wpiąłem się stromą ścieżką ku wyjściu z lasu. Potykając się o swoje nogi, wybiegłem dalej, na żwirową drogę, prowadzącą do miasteczka. Nie patrzyłem za siebie, czy zwierzęta dalej mnie gonią. Chciałem jak najdalej znaleźć się od tego przeklętego lasu.
Zwolniłem kroku, po paru chwilach się zatrzymałem. Ale nadal nie odwracałem się by sprawdzić, czy ktoś lub coś mnie goni. Usiadłem na poboczu, oparłem się o jedno z ogrodzeń, oddzielający czyjąś posiadłość od drogi. Byłem zbyt zmęczony by zastanawiać się czyj to jest dom…, lecz po chwili przyszła odpowiedź.
Usłyszałem jak ktoś mnie woła. Cieniutkim, dziewczęcym głosikiem. Lekko obróciłem głowę, by kątem oka zobaczyć jak Helena Wiktoria wychyla się przez okno swojego pokoju na parterze. Po chwili dziewczynka weszła na parapet i przez otwarte okiennice wyskoczyła do ogródka. Podbiegła do płotu i wyciągnęła rękę.
- Arturze! – Mówiła głaszcząc włosy na moim czole. – Ty jesteś chory!
- Nie, nie… - Zaprzeczałem. – Ty lepiej wracaj do domu, zimno jest, przeziębisz się.
- Ale wejdź ze mną! – Prosiła dziewczynka. Chwyciła mnie za ramię gry wstawałem. – Bardzo cię proszę.!
- Nie. – Uciąłem i strąciłem malutką dłoń dziewczynki z mojej ręki. – Wracaj do pokoju zanim ktoś cię zobaczy.
- Nie rozkazuj mi! – Helena Wiktoria tupnęła z impetem nogą. Sprawiała wrażanie obrażonej, jakbym nie chciał kupić jej jakiejś lalki, która jej się spodobała w sklepie.



Jednak postanowiłem nie ulegać. Wyszedłem na drogę i zacząłem powoli iść przed siebie. Lecz nie odszedłem za daleko. Poczułem jak coś w żołądku zaczyna mi wirować. Padłem na kolana, zwymiotowałem a potem zemdlałem…


Później dowiedziałem się od swojej matki, że ojciec Heleny Wiktorii zabrał mnie do doktora Heubendorffa. Tak dostałem jakiś zastrzyk, podobno witaminy. Gdy przenoszono mnie do domu, całą drogę o czymś majaczyłem, że już nie będę, że już nigdy nie będę… Przez moment myśleli, że opętał mnie zły omen i żona doktora chciała wezwać księdza. Lecz gdy tylko moja matka o tym usłyszała, wypędziła wszystkich i zamknęła dom na wszystkie możliwe zamki. Całą noc przy mnie czuwała, zmieniając okłady i opatrunki. A gdy otworzyłem oczy, uśmiechnęła się do mnie i szepnęła, tak jak wtedy, gdy byłem mały:
- Śpij.
I nigdy już nie rozmawialiśmy o tym, co się w lesie wydarzyło.
Człowiek w zielonych rajtuzach jest offline   Odpowiedź z Cytatem
Odpowiedz


Użytkownicy aktualnie czytający ten temat: 1 (0 użytkownik(ów) i 1 gości)
 

Zasady Postowania
Nie możesz zakładać nowych tematów
Nie możesz pisać wiadomości
Nie możesz dodawać załączników
Nie możesz edytować swoich postów

BB Code jest włączony
Emotikonywłączony
[IMG] kod jest włączony
HTML kod jest Wyłączony

Skocz do Forum


Czasy w strefie GMT +1. Teraz jest 07:47.


Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Spolszczenie: vBHELP.pl - Polski Support vBulletin
Wszystkie prawa zastrzeżone dla TheSims.pl 2001-2023