Wróć   TheSims.PL - Forum > Simowe opowieści > The Sims Fotostory
Zarejestruj się FAQ Społeczność Kalendarz

Komunikaty

Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
stare 07.07.2007, 13:11   #1
Bloody_Mary
Guest
 
Postów: n/a
Domyślnie Odp: Helena Wiktoria

Najleprze fotostory na tym forum
Wciągnęło mnie i to bardzo, a jak się wczułam!
Jak w prawdziwym filmie.
  Odpowiedź z Cytatem

PAMIĘTAJ! Źródłem utrzymania forum są reklamy. Dziękujemy za uszanowanie ich obecności.
stare 07.07.2007, 16:36   #2
lithium
Guest
 
Postów: n/a
Domyślnie Odp: Helena Wiktoria

cudowne. czarujące. ujmujące. czekam na więcej
  Odpowiedź z Cytatem
stare 07.07.2007, 18:15   #3
Kasiunia14lat
Guest
 
Postów: n/a
Domyślnie Odp: Helena Wiktoria

Jestem lekko zaskoczona To romantyczne na początku fotostory powoli zamienia się w melodramat W ten sposób pokazałaś Panno N, że masz kilka twarzy i umiesz doskonale poradzić sobie z każdym tematem Wciągnęło mnie, śliczne zdjęcia... szkoda, tylko, że odcinek krótki Takie FS można czytać bez końca...Naprawdę, bardzo mi się podoba... Jestem zachwycona przekazywaniem przez Ciebie emocji bohaterów i formułowaniem opisów...
Mówiąc krótko, nie mam zastrzeżeń. Choć w tym odcinku znalazłam jedną literówkę Chciałabym tylko szczęśliwe zakończenie
Nie wiem jak ty to robisz, ale poprostu... czyta się jednym tchem...Cudowny styl, wspaniały pomysł...Artur opowiada to tak, jak w prawdziwym życiu. Są wątki, których nie pamięta, ale i takie, których nigdy nie zapomni...
Jestem pod wrażeniem!
Gratuluję i czekam na kolejny odcinek

Ocenka 10/10 Jak zwykle ;D Najlepsze FS na forum!!!

Pozdrawiam
Kasia
  Odpowiedź z Cytatem
stare 08.07.2007, 17:03   #4
Człowiek w zielonych rajtuzach
 
Avatar Człowiek w zielonych rajtuzach
 
Zarejestrowany: 30.10.2005
Skąd: Katowice
Wiek: 35
Płeć: Kobieta
Postów: 3,456
Reputacja: 17
Domyślnie Odp: Helena Wiktoria

X

Przez najbliższe dni nawet nie śmiałem zajść do Heleny Wiktorii. Siedziałem praktycznie sam w pokoju, z nosem w książkach, usiłując cos z nich pojąć. Nie potrafiłem. Wciąż jakieś myśli odciągały mnie od treści lektury. Myśli, których nie potrafiłem złożyć w logiczną całość. Myśli, które z czasem mnie uśpiły…
Nie pamiętam jak długo mogłem spać. Za to potrafię dokładnie odtworzyć to, co mi się śniło. Każdej nocy to samo. Byłem w ciemnym lesie, ciemnym i zimnym lesie. Chodziłem boso po ściółce. Spacerowałem, serce waliło mi tak jakby miało zaraz wyskoczyć z piersi. Pociłem się szalenie, dłonie drżały, ogarniał mnie straszliwy lęk. Mimo, iż czułem jak coś czyha na mnie miedzy drzewami, zamiast uciec szedłem dalej. Powoli, acz nerwowo, przed siebie. Nagle, naprzeciw mnie, pojawił się smukły, wysoki mężczyzna, o jasnych włosach, trupiobladej cerze… tak, dokładnie pamiętam jak wyglądał. Był nieco podobny do mnie… tyle, że starszy. A jego oczy… bez wyrazu. Źrenice jak u nieżywej osoby, wyglądały jak drewniane guziki otoczone jakaś czarną obwolutą.



Po chwili mężczyzna wyciągał ręce, a ja mogłem zobaczyć krew na jego dłoniach. Czerwoną, czerwoną krew! Chciałem krzyczeć, on coś do mnie mówił, lecz ja nie słyszałem. Uciec, uciec chciałem jak najszybciej! Lecz to nie było możliwe, bo ktoś chwytał mnie z ramię. Jacyś dwaj inni mężczyźni, których twarzy nie widziałem. Cisnęli mną o ziemię, jak szczeniakiem. Nie czułem bólu. Gdy próbowałem się podnieść, zobaczyłem, że jestem nad brzegiem jakiegoś jeziora… a w wodzie pływała topielica.



Z białymi jak mleko włosami, bladymi licami… otwartymi oczyma. A nade mną słyszałem swój własny głos: „Gdyby zamknęła oczy to by spała… gdyby zamknęła oczy to by spała, gdyby zamknęła oczy to by spała…”
A potem tylko wycie jakby wilka. Strzał. I jęki.
Budziłem się nagle. Nie potrafiłem krzyczeć ze strachu. Czułem jak krople potu kleją moje włosy, serce bije szybciej, coraz szybciej. Potrafiłem nawet przez pół godziny siedzieć nieruchomo, wsłuchując się w ciszę. Jakby w oczekiwaniu na czyjś głos.
Trzeciego dnia, gdy koszmar wyrwał mnie ze snu, zaniepokojona matka biegła do mej sypialni.
- Arturze – mówiła cicho, próbując pogładzić mnie po włosach – Jeżeli masz jakiś problem… kochanie… przecież ty nigdy nie miałeś takich koszmarów… nie jesteś chory?
Nie, nie miałem gorączki. Chociaż mogłem się tak czuć.
- Nic, mamo, proszę… daj mi spokój – odsunąłem jej rękę, która sięgała do mego czoła. – Naprawdę, nic mi nie jest…
Od dalszych pytań uwolniło mnie ożywione pukanie do drzwi wejściowych. Matka pospiesznie podążyła do holu. Po chwili wróciła…z Konradem.
- Arturze… Konrad przyszedł.
I zostawiła nas samych. Przyjaciel rozejrzał się po pokoju, na chwilę odwrócił ode mnie wzrok, gdy nałożyłem na siebie koszulę. Widziałem jak się rumieni.
- Wcześnie jest jeszcze – odparłem, ziewając.
- Wiem, ale… - Konrad usiadł na krześle koło mego biurka. – ale martwiłem się po tym… po tej całej aferze…



- Nie było żadnej afery.
- No nie wiem. Po weselu Anny, po tej twojej przejażdżce z Heleną Wiktorią… Arturze, nie rób głupiej miny! Dobrze wiesz jak takie wiadomości się szybko rozchodzą! Więc, po tym wszystkim, w lesie barona znaleziono dwa martwe wilki.
Wilki? Wilki?! Przecież w tych lasach nie było nigdy wilków. Nigdy…
Nagle mnie olśniło. Te jęki… te jęki zza krzaków, skowyt spomiędzy drzew… Zastrzeliłem dwa wilki w lesie barona. Ja? Dwoma strzałami? Przecież to graniczyło z cudem, było ciemno, bałem się straszliwie. Nie, to nie było możliwe. A jeśli? Coś we mnie mówiło mi, zastrzeliłem te zwierzęta. To ich krew chciałem zmyć z moich rąk.
- Arturze?
Spojrzałem na Konrada, który pochylił się w moją stronę.
- Mam coś jeszcze dla ciebie – wyciągnął zza pazuchy jakiś liścik – Miałem ci to przekazać. To od rodziców Heleny.
Poczułem jakby ktoś wbił mi wielką igłę w środek serca.
Czytałem powoli, w skupieniu. Zamożna Dama chciała się ze mną zobaczyć. Jak najszybciej. Miałem jak najgorsze przeczucia.
- Słuchaj… - Konrad wstał z miejsca – Ja musze już iść. Musze pomóc ojcu. Ale chciałbym się spytać… może wpadłbyś do nas, na gospodarstwo, jutro, hm? Oderwałbyś się, wyszedł na powietrze. Zobaczyłbyś się z Teresą. Wiesz jak ona cię lubi. No to jak? Arturze?
- Och, tak, tak… wpadnę, oczywiście.
Gdy tylko zamknąłem za nim drzwi, usiadłem pod ścianą, chowając głowę między kolana.



W południe postanowiłem wybrać się do Zamożnej Damy. Ubrałem swoją najlepszą koszulę, krawatkę, wypastowałem buty. Przed wyjściem obejrzałem się trzy razy w lustrze, jakbym chciał się upewnić, czy jeszcze istnieję. Jeszcze nigdy nie denerwowałem się przed jakąkolwiek wizytą.
Przekraczając próg tego bogatego domu, szedłem jak na ścięcie.
W salonie poczułem zapach drażniących nos perfum. Niedaleko kominka, w głębokim fotelu siedział Henryk, ojciec Heleny Wiktorii, obok stała jego żona. Oboje wyglądali, jakby samym wzrokiem chcieli mnie zabić.
- Nie ukrywamy, – zaczął Henryk – że nas zawiodłeś młody człowieku.
Zacisnąłem powieki, by nie patrzeć na te twarze mające do mnie wielkie pretensje.
- Jak mogłeś? Jak?! – Zamożna Dama wręcz krzyczała – Naraziłeś moją córkę… a my ci ufaliśmy! Oczywiście… nie obejdzie się bez… bez odpowiednich konsekwencji.
Kobieta oddychała ciężko, mówiła z trudem. Nie potrafiła ukryć złości, mimo iż inne emocje potrafiła schować głęboko w sobie.
- Podejdź tu – rozkazała mi Zamożna Dama , podchodząc jednocześnie do małego stolika niedaleko fortepianu. Sięgnęła po wieczne pióro i jakąś zapisaną kartkę. Złożywszy pod tekstem podpis, zwróciła się do mnie – To twoje wypowiedzenie… a to czek na zaległą wypłatę za lekcje z Helenką.
Wziąłem od niej te dwa papiery i starałem się ich nie upuścić. Dłonie drżały mi straszliwie, słyszałem nawet szelest papieru spod moich palców.
- Nie martw się, nie jesteś jedynym zwolnionym… pokojówka mojej córki z pracą pożegnała się zaraz po waszej… wycieczce. – Zamożna Dama wyglądała, jakby każde słowo, które wypowiadała, było, co najmniej, wulgarne. Twarz jej była wykrzywiona, skwaszona. – Przypominam ci też, ze tylko ze względu na przyjaźń z twą matką… nie kazałam cię aresztować!
- Aresztować…? – mój oddech stawał się coraz szybszy.
- Tak! Naraziłeś moją córkę! Przecież… przecież tam były dzikie zwierzęta!
- Które zastrzeliłem! – nie potrafiłem się powstrzymać, musiałem się jakoś usprawiedliwić. Jednak nie było to dobre wyjście. Lepiej by było dla mnie stać w milczeniu i przyjmować kolejne ciosy, niż je odpierać.



- To świadczy tez o twojej nieodpowiedzialności! – głos Zamożnej Damy był coraz to donośniejszy. – Strzelałeś! W obecności mojej Helenki! Ona przecież jest taka wrażliwa!
Po chwili milczenia krzyknęła w moją stronę:
- Wyjdź! W tej chwili!
Przez całą drogę powrotną gniotłem w dłoni wypowiedzenie i czek. Wciąż czułem na sobie potępiający wzrok, w uszach dźwięczał mi uniesiony głos Zamożnej Damy, a gdy przymrużyłem powieki zdawało mi się, ze widzę płaczącą Helenę Wiktorię, która także pragnie mnie zganić. Za moją głupotę! Za to, że straciłem zdrowy rozsądek i posłuchałem się małej dziewczynki! Ach! Przecież nie byłem dzieckiem, dobrze wiedziałem, co należy robić, a czego nie, dlaczego pozwoliłem sobie samemu na tak wielki błąd?!
Jednak musiałem się z tym pogodzić… gdyż dalsze życie pokazało, że tych błędów popełnię więcej, a ich konsekwencje będą niczym powolna trucizna.
Człowiek w zielonych rajtuzach jest offline   Odpowiedź z Cytatem
stare 09.07.2007, 13:00   #5
neostrada.pl
Guest
 
Postów: n/a
Domyślnie Odp: Helena Wiktoria

10000000/10

Super. extra klimat. Mam nadzieję że w następnych odcinkach będzie coś o Annie.
  Odpowiedź z Cytatem
stare 10.07.2007, 19:42   #6
Liv_Hanna
Guest
 
Postów: n/a
Domyślnie Odp: Helena Wiktoria

Musze przyznac, ze to najlepsze FS jakie w ŻYCIU widzialam, swietnie zrobione. Ocene oczywiscie znasz
  Odpowiedź z Cytatem
stare 10.07.2007, 20:56   #7
Alatáriël
Guest
 
Postów: n/a
Domyślnie Odp: Helena Wiktoria

Ja... jejku, jak czytam to FS... po prostu mam nieopisaną ochotę na zobaczenie kolejnego odcinka... Czytałam je jednym tchem... Już sie nie mogę doczekać XI cześci. Jestem pod wrażeniem.
  Odpowiedź z Cytatem
stare 11.07.2007, 09:48   #8
Człowiek w zielonych rajtuzach
 
Avatar Człowiek w zielonych rajtuzach
 
Zarejestrowany: 30.10.2005
Skąd: Katowice
Wiek: 35
Płeć: Kobieta
Postów: 3,456
Reputacja: 17
Domyślnie Odp: Helena Wiktoria

XI

Ojciec Konrada prowadził niewielkie gospodarstwo. Jednak on sam nie był rolnikiem – jako szanowany w okolicy weterynarz wynajmował parobków by doglądali jego majątku. Często jednak jego syn wraz z córką, Teresą, zajmowali się zwierzętami hodowanymi w ich włościach. A ja, jako przyjaciel rodziny, dosyć często im w tym pomagałem. Zresztą ojciec Konrada, często traktował mnie jak własnego syna… i to mi często pomagało. Bo chociaż przez moment mogłem mieć ojca. Ojca, który nigdy nie zapiłby się na śmierć. Dlatego też, za każdym razem, gdy przekraczałem próg ich domu na mej twarzy pojawiał się szczery uśmiech.
- Och! Dzień dobry Arturze! – od strony podwórka usłyszałem glos Teresy. Po chwili dziewczyna znalazła się obok mnie.



Miała wtedy może czternaście lat. Pamiętam jej twarz… taka promienna, radosna… rozjaśniona w słońcu wyglądała jak twarz nimfy z greckich mitów. Na szczupłe ramiona opadały kasztanowe loki, które delikatnie ruszały się w rytm, jaki nadawał wiatr. Czułem, jak nieśmiały uśmiech spływał na mą twarz, gdy ją tak oglądałem w południowym słońcu.
- Dzień dobry… Tereso.
- Chodź! – Dziewczyna chwyciła mnie za rękę. Miała niezwykle ciepłą dłoń – Konrad mi wspominał, że przyjdziesz. Już czeka na ciebie!
Weszliśmy na podwórko, po którym biegały kury. Dziwiłem się, ze dziewczyna z tak dobrego domu chce przebywać w miejscu, gdzie żyją zwierzęta – damom wszak to nie przystoi! Ale… ale Teresa nie była zarozumiałą, kapryśną księżniczką, martwiącą się tylko i wyłącznie o to, by gorset był odpowiednio ciasny… nie, ona była wesołą, serdeczną dziewczyną, jak balsam dla strudzonej duszy.
Przy kurniku zauważyłem Konrada. Rozmawiał z jakimś parobkiem. Uśmiechnąłem się pod nosem i coś mruknąłem z zadowoleniem, widząc jak mój przyjaciel stara ukryć zmieszanie przed młodym, przystojnym mężczyzną. Teresa zawołała w jego stronę.
- Witaj, Arturze! – zaśmiał się podchodząc do nas. – No widzę, że postanowiłeś nas odwiedzić.
Przytaknąłem, również się śmiejąc. Usiedliśmy na ogrodowych krzesłach wystawionych niedaleko tylnego wejścia do domu. Teresa przyniosła lemoniady i usiadła obok mnie chwytając szybko za rękę.
- Słyszałam, co się stało! – mówiła szybko, z podekscytowaniem w głosie – Wiesz co, ja myślę, że to w ogóle twoja wina nie była! Och, Konrad, nie przeszkadzaj! Tak, tak… znaczy, to nie była twoja wina! Chciałeś dobrze! I to się liczy… i to, że zastrzeliłeś te wilki! No, bo co by było, gdybyś nic nie zrobił?! Rozszarpałyby was! Tak, tak! Konrad, teraz ja mówię!
I to prawda – mówiła. Szybko i dużo. Za każdym słowem coraz bardziej ściskała mą rękę. A ja przestałem jej słuchać, bo wolałem patrzeć na jej twarz, oczy pełne podniecenia, usta ruszające się w rytm wypowiadanych słów i marszczący się nosek.
Idiota, myślałem wtedy o sobie. Jak śmiem leczyć złamane serce niewinną dziewczyną?
Ale ponownie górę wzięła moja głupota…
Wraz z Konradem i Teresą doglądaliśmy koni. Sprawdzaliśmy, w jakim są stanie, czyściliśmy siodła, uprząż… I nie mogłem się wciąż nadziwić, jak Teresa nie boi się tych zajęć, że potrafi ramię w ramię z parobkami pomagać ojcu w gospodarstwie. Podziwiałem ją… z każdą chwilą coraz bardziej.
Chociaż znaliśmy się praktycznie od dziecka, wychowywaliśmy się razem, to dopiero teraz dostrzegłem to piękno, które w sobie nosiła.
Gdy Konrad zostawił nas na chwilę samych, postanowiliśmy oboje, ja i Teresa, odpocząć nieco w ogrodzie należącym do jej matki. Usiedliśmy niedaleko grządek z tulipanami.. Wdychaliśmy zapach ziół, kwiatów i drzew. Gdy wpatrywałem się w niebo, Teresa zaczęła rozmowę.
- Arturze… ja wiem jak ci jest teraz ciężko. Bo ty i… i Anna. Ja wiem, ze nie chcesz o tym myśleć. Przepraszam…ale…
- Nie musisz przepraszać – zaśmiałem się – jeśli chcesz… możesz pytać o co chcesz!
- Nie, ja nie chciałam pytać! – Zaczęła się szybko usprawiedliwiać – Tylko… wiesz, ja chcę żebyś wiedział! Że to ja się w sumie cieszę! Bo ta Anna, ona od zawsze była taka… powiedzmy, że nie czułam do niej sympatii, o! Źle jej z oczu patrzy!
- Źle z oczu…?
- Takich ludzi to się od razu rozpoznaje… tylko głupi… Och! Przepraszam! Ja nie chciałam, nie chciałam! To znaczy, ty nie jesteś głupi! To tylko… ona cię tak zaślepiła! Przepraszam!
Strasznie zabawne było to jej usprawiedliwianie się. Obserwując jej zmieszanie czułem ciepło w sercu. Widząc jak rumieńce wstydu pojawiają się na jej licach czułem jakąś ulgę. Ale musiałem się otrząsnąć. Musiałem przestać gnać, spojrzeć na wszystko racjonalnie… i przystać na ciche wzdychanie.
Gdy tak układałem wszystkie moje myśli w logiczną całość, spokój zakłóciło wołanie Konrada. Biegł w naszą stronę, jakby przestraszony. Za rękę prowadził…
- Helena Wiktoria?! – dziewczynka rzuciła mi się na szyję – Co ty tu robisz?! Jak… ty uciekłaś?!



- Stała przed ogrodzeniem, chciała się wspiąć na płot… - wydyszał Konrad.
- Ja słyszałam, jak mama mówiła – Helena Wiktoria tłumaczyła się przez łzy – że ty już nie będziesz przychodził! A ja czekałam na ciebie! Czekałam!
- Ale…ale nie możesz tak uciekać! – wtrąciła się Teresa, widocznie przestraszona – W ogóle, to skąd wiedziałaś gdzie masz iść?
- Szukałam cię Arturze. Szukałam i zobaczyłam jak tu siedzisz! Tu w ogrodzie! Chodziłam po miasteczku! I znalazłam! – przez swój prawie histeryczny płacz nie potrafiła wypowiadać wyraźnie słów.
- Nie, to tak nie może być… - wstałem z klęczek, zdecydowany, trzeźwo myślący. Spojrzałem na Teresę, która nie chciała już nic więcej mówić – To było głupie… chodź – podałem dłoń Helenie Wiktorii – odprowadzę cię.
- Nie! – zaprotestowała i odskoczyła ode mnie – Ja tam nie wrócę! Tam mi nic nie wolno! Nie mogę nawet do ogrodu wyjść! Ja… ja chcę być tu! Z tobą! Nie wrócę tam! Oni mi nic nie dają! Nie pozwalają!
Jednak nie mogłem się nabrać na te łzy spływające z tych pięknych, dużych oczu. Musiałem postąpić jak odpowiedzialny, młody człowiek. Szybko podskoczyłem ku Helenie Wiktorii i chwyciłem ją w psie. Uniosłem do góry i przez moment siłowałem się z nią – wyglądała zabawnie próbując się wyrwać z moich, mimo wszystkich, silnych ramion.
- Widzisz – powiedziałem jej do ucha – nie wygrasz ze mną.
- Ja nie chcę! Nie, nie! – powoli popadała w histerię. Musiałem ją szybko uspokoić, już nie raz widziałem jak się to u niej kończyło. Bezdech, sine usteczka, panik otoczenia. Dlatego szybko przytuliłem ją do siebie i głaszcząc ją po włosach szeptałem uspakajające słowa. Czekałem. Czekałem na spokój.
- Arturze…? – usłyszałem za sobą glos Teresy – Wszystko dobrze?
- Cicho – szepnąłem odwracając się do niej – zmęczyła się…
dziewczyna zrobiła wielkie oczy, lecz po chwili otrząsnęła się i zaproponowała byśmy zanieśli Helenę Wiktorię do jej pokoju.
- Nie, - zaprotestowałem – odprowadzę ją do domu.
I tak, z małą dziewczynką na rękach, dwójką przyjaciół, wyszedłem na drogę by podążyć na kolejne ścięcie, bo mimo mych intencji ponownie zostanę ukarany. Tak tez się stało. Nawet nie chciałem przekrzykiwać wrzasków Zamożnej Damy, niskiego, ale donośnego głosu jej męża i pisków Heleny Wiktorii. Stałem naprzeciw nich, w ich wielkim domu, zmęczony, bez jakichkolwiek chęci do obrony. Tylko czasem odważyłem się spojrzeć na czerwoną od złości twarz Zamożnej Damy. Czułem, jak przekreśliłem całkowicie moją znajomość z Heleną Wiktorią.
- Ale Artur jej nic nie zrobił, on chciał pomóc! – Broniła mnie Teresa.
- Ona sama do nas przyszła! Nie chciała wracać! – wołał Konrad.
- Arturze…! – słyszałem płacz Heleny Wiktorii.
Ale mnie już było wszystko jedno.


XII

Czasami po prostu trzeba było się pogodzić ze swoim losem. Musiałem zrozumieć swoje błędy, ponieść ich konsekwencje – ale przecież nie mogłem wiecznie się zamartwiać!
Helenę Wiktorię widywałem rzadko – i to tylko przelotnie. Gdy jechała powozem z rodzicami, szła na krótki spacer z nową niańką. Ja wtedy obserwowałem z ukrycia. Nie chciałem ponownie wkraczać na ścieżkę, którą podążała ta niezwykła dziewczynka.
By o tym jednak nie myśleć, mój wolny czas wypełniały całkiem inne… zadania. Bywało, że w letnie noce pomagałem Konradowi wykradać się z domu, by ten mógł pojechać do miasta. Podobno uczestniczył w jakiś nocnych zabawach, na które tylko nieliczni mieli wstęp. Nie ukrywałem – bardzo chciałem wiedzieć, co to dokładnie jest i, przede wszystkim, po co Konrad chce na nie chodzić.
- Konrad, powiedz mi dokładnie… co to są za zabawy?
Siedzieliśmy u niego w pokoju. Zbliżała się dwudziesta pierwsza, w domu jego ojca wszyscy po ciężkim dniu kładli się do łóżek, lub po prostu siedzieli w ciszy i spokoju. Prócz mnie. Wewnątrz cały się trząsłem ze strachu, by moja matka nie zorientowała się szybko, że nie czytam książek w swojej sypialni, a pomagam przyjacielowi w ucieczce.
- Już mówiłem… - odparł głaszcząc swoją krawatkę przed lustrem – W mieście jest taki, no, klub… mam tam znajomych. Co jakiś czas ogłaszają zabawy. A że mam tam wstęp wolny to korzystam! Jak myślisz, ten garnitur jest dobry?
- Lepiej zapytaj Teresy…
- Nigdy, jeszcze wygada ojcu, ona w ogóle nie potrafi trzymać języka za zębami – Podszedł do szafy i wyciągnął z niej kapelusz panamski. – a ja wolę, żeby ojciec na razie… nie wiedział.
- O tych nocnych wypadach, czy może o… o wiesz czym – Czułem, że zadałem nieodpowiednie pytanie.
- Sam dobrze wiesz. – odpowiedział chłodno poprawiając sznurówki w swoich lakierkach – Zresztą, nie pora na takie rozmowy… masz wóz?
- Tak, jak zawsze… gotowy mój drogi! – podszedłem do okna i je otworzyłem – wystarczy, iż zeskoczysz, jak książę na swego rumaka…
- Cicho bądź…. A może… jeżeli cię to tak wszystko ciekawi… dziś wybierzesz się ze mną?
- Słucham?
- No wiesz, na tą zabawę! Wprowadziłbym cię na salę. Co ty na to? Och, o ubranie się nie martw, mam jakiś frak… A ten twój cylinder się nada – wziął mój kapelusz i otrzepał go z cienkiej warstwy kurzu. – To jak?
- Ale… ale przecież… a moja matka? Ona się zorientuje. Zresztą, nie zabezpieczyłem się tak, przecież miałem ci pomóc i zaraz wracać!
- Twoja matka przecież wcześnie kładzie się spać. Arturze, nie bój się tak! – sięgnął do szafy po ubranie i podał mi je z małym uśmieszkiem na ustach – Na co czekasz? Na północ, kopciuszku?



Namówił mnie. A raczej – nie miałem odwagi się sprzeciwić, chociaż w głębi duszy bardzo chciałem pojechać do miasta na jedną z tym, wręcz legendarnych, nocnych schadzek.
Wyskoczyłem z okna jako pierwszy. Na dopiero co skoszony trawnik pod oknem pokoju Konrada, który znajdował się na parterze. Dlatego nigdy z ucieczką nie było problemu. Otwierało się okiennicę – droga wolna! Po chwili obok mnie znalazł się Konrad. Upewniwszy się, czy jakiś parobek nie spaceruje po podwórzu ruszyłem biegiem ku tylnej bramie. Musiałem zrobić to nie tyle szybko, co cicho – okna gospodarzy znajdowały się naprzeciw mojej trasy. A jak zauważyłem, świeciło się w nich jeszcze światło. Mniej więcej w połowie drogi schowałem się za ścianą stajni. Odczekałem parę chwil, wziąłem głęboki oddech… i już miałem biec dalej, gdy usłyszałem jakiś szelest.
Spojrzałem w stronę, z której przybiegłem. Konrad dalej stał pod swoim oknem i czekał na mój znak… nie, to nie był on, był za daleko. Zaniepokojony zajrzałem do stajni. Paliło się w niej światło. Niepewnie zrobiłem krok naprzód, lecz nie wszedłem za daleko… Usłyszałem jakieś głosy… niewyraźne, coś szeptały. Byłe pewien, ze jeden z nich należy do Teresy.
Teresy!
Co ona mogła robić późnym wieczorem w stajni? Z kimś… na pewno z mężczyzną. Przez moją głowę przeszły różne myśli. Ona i jakiś mężczyzna. Nie, musiałem się przesłyszeć! Chciałem to sprawdzić, lecz nie mogłem. Musiałem się spieszyć, nikt nie mógł mnie zobaczyć. Po cichu się wycofałem.



Gdy już udało mi się dotrzeć do tylnej bramy, szybko dałem znak Konradowi, że droga czysta. Gdy dobiegł, wspólnie otworzyliśmy bramę jego kluczem. Potem już tylko musieliśmy wskoczyć na wóz i spokojnie wyjechać na boczną drogę.

Dojechawszy na miejsce wyrzuciłem z swej głowy wszystkie zapamiętane odgłosy ze stajni. Ogrom, piękno i nocna panorama miasta nie pozwoliła mi na dalsze dumanie nad tą dziwną sytuacją. Wszystkie me zmysły skupiły się tylko na jednym – podziwianiu.
Oczywiście, bywałem wcześniej w tym miejscu. Jednak nigdy o tak późnej porze. Wybiła godzina dwudziesta trzecia, gdy udało nam się dotrzeć do centrum. A wokoło, tylko pozorna cisza. Mimo, iż na ulicach mało kogo można było spotkać, to w oknach… w oknach toczyło się życie. Wśród poświaty drogich świec ludzie umilali sobie długie nocne godziny licznymi rozrywkami – od bogatych bankietów, po zabawy, których wstydzą się za dnia. Zdawało im się, że noc to ukryje. Nic bardziej mylnego.
- Chodź, musimy się pospieszyć! – poganiał mnie Konrad, gdy zeskakiwałem z wozu. – Wszystko się już zaczęła!
Staliśmy przed wysoką kamienicą, do której można było wejść tylko przez specjalną kładkę nad kanałem. Spojrzałem w górę – w większości okien paliło się światło, słychać było śmiechy i głośne rozmowy.
- Rusz się! – poczułem jak Konrad ciągnie mnie za rękaw do środka.
Gdy przekroczyłem próg budynku, wiedziałem, że to nie będzie takie zwykłe przyjęcie.
Goście… ci wszyscy goście… byli tacy beztroscy. Nie byli tacy, jak większość uczestników bankietów czy bali. Nie. Oni śmiali się nadzwyczaj głośno, pili mnóstwo czerwonego wina, jedli łapczywie, nie zwracając uwagi na dobre maniery. A mimo to wyglądali na wyjątkowo zadowolonych. Radosnych! Kobiety nie bały się towarzystwa mężczyzn, nie trzymały się na dystans. Ba! Czasami nawet były aż nazbyt śmiałe. Moja matka zapewne wyzwałaby je od najgorszych, lecz ja… gdzieżbym śmiał! Tej nocy nie śmiałem nawet pomyśleć o wstydzie czy zgorszeniu. Chciałem skorzystać z okazji do zabawy, nie myśleć o jakichkolwiek problemach.
Sama sala wyglądała jak te, które widuje się pałacach królewskich. Ciężkie, złote żyrandole z malutkimi kryształami, bajecznie kolorowe jedwabie i aksamity jako zasłony przy ogromnych oknach. Ilość ozdób na stołach i w gablotach wręcz przytłaczała! Zdawało się, ze wszystko tam jest zrobione z drogocennych kruszców i kamieni a podłoga to istny kryształ. Lustra, lustra aż do sufitu, sprawiające, że sala wydawała się być jeszcze większa. I wszędzie rozpościerał się zapach przeróżnych damskich i męskich perfum.
Konrad postanowił mnie przedstawić swoim znajomym. Podeszliśmy do grupki mężczyzn, stojących niedaleko stołu, który uginał się pod ciężarem ciast i słodyczy. Wyglądali inaczej niż większość młodzieńców spotykanych, na co dzień. Inaczej skrojone fraki, kapelusze, dziwne fryzury, blade twarze…
- To jest mój przyjaciel, Artur.
Wszyscy czterej, (bo zdaje mi się, że czterech ich było) spojrzeli na mnie takim dziwnym wzrokiem. Wzrokiem jakby myśliwego widzącego swą ofiarę idealnie ustawioną do odstrzału. Nieświadomie cofnąłem się o krok.
- Witaj, Arturze… - jeden z nich podszedł bliżej – Pierwszy raz tutaj, co?
Dotknął mej krawatki, po czym począł się jej uważnie przyglądać. Za chwilę jego wzrok przeniósł się na mą twarz. Zesztywniałem, usta zaczęły mi się trząść, gdy ten mężczyzna pochylił się ku mnie, jakby chciał, co najmniej, przekonać się, jakiej wody toaletowej używam.
- Tobiasz… - Konrad stanął bliżej mnie, jakby chcąc mnie ochronić. – Sądzę, że Artur wolałby… wolałby spędzić czas z dziewczętami.
- A! – Mężczyzna szybko się cofnął i zaniósł śmiechem – A to z takim kolegą mamy do czynienia! Ależ nie bronimy, nie bronimy! Prawda chłopcy? – potem zwrócił się do mnie – Wybacz, że cię tak „wystraszyłem”. Proszę, nasze dwie koleżanki szukają jakiegoś miłego chłopca by umilił im wieczór… o, Elżbieto, Dorotko! Pozwólcie tu!



Przez tłum przecisnęły się dwie smukłe i wysokie młode panny w jaskrawych sukniach. Zapach perfum był tak straszliwie intensywny, że długo potem, mogłem go sobie jeszcze przypomnieć.
- Jaki miły chłopiec! – zachichotała kobieta mająca włosy wręcz o kolorze ognia – Cóż to Tobiaszu, odstępujesz nam go?
-Jakbyś zgadła, Dorotko… nie masz nic przeciwko?
Kobiety zachichotały głośno. Potem tylko zawiesiły się na mych ramionach i zaciągnęły na drugi koniec sali. Gdy szliśmy między innymi gośćmi, szeptały mi przeróżne słowa. A ja nie mogłem się pozbyć uczucia, że z każdą chwilą staję się coraz to bardziej rumiany.
Wspomnienie tej zabawy… zabawy suto zakrapianej, pełnej śmiechu i gwaru na długo pozostanie mi w pamięci. Ci ludzie, niebojący się pieszczot i publicznych pocałunków. Po godzinie doszło do mnie, po co Konrad lubił jeździć na te przyjęcia. Tu mógł być sobą, nie musiał się wstydzić. Bo tu byli także ludzie tacy jak on. Może z początku mnie to gorszyło, lecz po butelce wina, mój umysł zaczął zupełnie inaczej pracować.



Potem, potem… pamiętam jak siedziałem przy jednym ze stołów, przede mną sterta słodyczy i butelki wina. Na kolanach Elżbieta machała swymi czarnymi lokami, obok Dorotka masowała moje ramiona. A ja opowiadałem im jakieś bzdury, nielogiczne historie, które je bawiły. Głupie. Ale wtedy mnie to nie obchodziło. Zależało mi wtedy tylko na ich małych pieszczotach i szeptach.
- Arturze – Elżbieta zbliżyła swoją twarz do mojej – wino nam się już znudziło… bądź tak miły, przynieś nam szampana… i truskawki. Bo Dorotka i ja bardzo, ale to bardzo lubimy truskawki…
Chichocząc, zeskoczyła z mych kolan, jednocześnie głaszcząc mnie po włosach. Z uśmiechem, zapewne nieco głupim, podążyłem do stolika, na którym rozstawione były butelki z wszelakimi alkoholami. Zacząłem szukać odpowiedniego trunku…, gdy już chciałem wyciągnąć rękę po butelkę, mą uwagę odwróciła pewna kobieta.
Stała niedaleko mnie, w niewielkiej grupce. Ale nie wyglądała jak inne panny na przyjęciu. Jej suknia była czarna, na twarzy miała dziwną maskę, tak jakby nie chciała, by ją rozpoznano. A włosy miała tak jasne, że wręcz białe! Upięte w dziwny sposób, żadna znana mi kobieta czy dziewczyna nie wiązała w ten sposób swych loków.
Musiała zauważyć, że się w nią wpatruję, bo po chwili ruszyła w moją stronę. Chciałem odwrócić wzrok, lecz na taką „ucieczkę” był już za późno.
- Dobry wieczór… - przywitała się… jej głos… właśnie, nie zapamiętałem jej głosu. Był taki ulotny, dotknął mych uszu i zniknął, nie pozostawiając w mej pamięci niczego, co bym mógł teraz wspominać.
- Widać, że dobrze się bawisz – spojrzała na mnie jakby chciała mi się bardzo dokładnie przyjrzeć. A ja doznałem wrażenia, ze gdzieś już ją widziałem, chociaż przez moment.
- Tak, proszę pani…



- Wiktoria. Mam na imię Wiktoria. – uśmiechnęła się do mnie niezwykle ciepło. Nie tak jak inne kobiety tutaj, które w oczach miały rządzę i dziką namiętność. Ona sprawiała wrażenie spokojnej, miłej i niezwykle szczerej istoty.
- Wiktoria… ładne, naprawdę ładne imię! Znam jedną Wiktorię, tak. Ale ona nie jest tak piękna. Znaczy ona jest jeszcze małą dziewczynką, taką malutką, drobna jest jak laleczka…ale tak naprawdę ona nazywa się Helena, ale na drugie ma Wiktoria… ale ja wolę mówić na nią Helena Wiktoria…
Plotłem trzy po trzy, nie potrafiłem przestać. Alkohol nie pozwalał mi na to. Będąc trzeźwym czułby się jak idiota.
Gdy tak usiłowałem spleść logiczne zdanie, Wiktoria dotknęła swoją dłonią mojego policzka.
- Jaki ty jeszcze jesteś… czysty, nienaruszony… - jej palce były przeraźliwie zimne – jeszcze cię nie zepsuli. Aż strach pomyśleć, że kiedyś będziesz cieniem człowieka…
Odepchnąłem ją. Zadrżałem.
- Co… co pani… jesteś nienormalna? Bredzisz coś. Pijana pewnie jesteś.
- Nie, to ty jesteś pijany – chwyciła mnie za rękaw – i nawet sobie nie zdajesz sprawy, ze taki będziesz cały czas! Tak samo jak ci wszyscy tutaj!
Już chciałem coś powiedzieć, lecz kobieta odeszła i znikła gdzieś w tłumie. Stałem przez chwilę w bezruchu, próbując wszystko ułożyć sobie w głowie. Dziwna kobieta, mówiąca jakieś niezrozumiałe zdania. Gdzie w tym był sens? I dlaczego wciąż zdawało mi się, że ją już gdzieś widziałem?
Obwiniłem wino…
Szybko wróciłem do moich towarzyszek. Podałem im szampana i natychmiast zapomniałem o tym, co zaszło.
Czas mijał szybko, północ, pierwsza, druga w nocy. Już przestawałem kontrolować czas. Skupiałem się wyłącznie na przyjemności bycia adorowanym przez dwie wiecznie chichoczące kurtyzany.
- Arturze?
Odwróciłem się na chwilę od Dorotki, którą karmiłem nadziewanymi czekoladkami. Konrad spojrzał na mnie dziwnie, jakby nie mogąc uwierzyć w to co widzi.
- Arturze, już późno, wracajmy.
Zachwiałem się, mruknąłem coś kobiecie, po czym chwyciłem się ramienia przyjaciela. Ten pokręcił głową i z trudem wyprowadził mnie z przyjęcia.
Czułem się jak pobity pies, szumiało mi w głowie, żołądek miał mi za chwilę eksplodować. Lecz nie żałowałem.
Mimo wymiotów i bólu głowy – dziewczęcy chichot w mych uszach odwracał mą uwagę od tych dolegliwości…
Człowiek w zielonych rajtuzach jest offline   Odpowiedź z Cytatem
stare 11.07.2007, 12:16   #9
Liv_Hanna
Guest
 
Postów: n/a
Domyślnie Odp: Helena Wiktoria

Coraz bardziej mnie zaskakujesz. Twoje FS nie ma porownania
  Odpowiedź z Cytatem
stare 11.07.2007, 13:29   #10
Karima
Guest
 
Postów: n/a
Domyślnie Odp: Helena Wiktoria

Zgadzam się z tym!Twoje fs nie ma sobie równych!Coraz bardziej mnie zaskakuje
  Odpowiedź z Cytatem
Odpowiedz


Użytkownicy aktualnie czytający ten temat: 2 (0 użytkownik(ów) i 2 gości)
 

Zasady Postowania
Nie możesz zakładać nowych tematów
Nie możesz pisać wiadomości
Nie możesz dodawać załączników
Nie możesz edytować swoich postów

BB Code jest włączony
Emotikonywłączony
[IMG] kod jest włączony
HTML kod jest Wyłączony

Skocz do Forum


Czasy w strefie GMT +1. Teraz jest 08:55.


Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Spolszczenie: vBHELP.pl - Polski Support vBulletin
Wszystkie prawa zastrzeżone dla TheSims.pl 2001-2023