View Single Post
stare 06.07.2007, 20:24   #23
Człowiek w zielonych rajtuzach
 
Avatar Człowiek w zielonych rajtuzach
 
Zarejestrowany: 30.10.2005
Skąd: Katowice
Wiek: 35
Płeć: Kobieta
Postów: 3,456
Reputacja: 17
Domyślnie Odp: Helena Wiktoria

Dziękuję bardzo za opinie i zachęcam do dalszego komentowania!

~~~


IX

Dwa miesiące później odbył się ślub. Nie był zbyt bogaty, ani huczny, jednak zebrało się na nim całe miasteczko. Prócz mnie. Nie miałem ochoty patrzeć jak Anna w białej sukni składa przysięgę małżeńską przy okrzyku radości innych ludzi. Po prostu gniew mógłby rozsadzić mnie od środka.



W dniu wesela, zaraz po tym jak moja matka wyszła z domu, wybrałem się na dosyć długi spacer. Chodziłem wszędzie gdzie tylko mogłem, nawet po polach. Wszystko po to, by zabić czas. Czas, który jak na złość płynął wolno, coraz wolniej. W drodze powrotnej postanowiłem zatrzymać się przy posiadłości Zamożnej Damy. Zajrzałem przez ogrodzenie. Nikogo nie było w ogrodzie. Poszedłem na tył domu – Tam spotkałem pokojówkę wraz z Heleną Wiktorią, która beztrosko karmiła przez ogrodzenie grubego kucyka.
Gdy mnie zobaczyła, zaśmiała się.
- Artur! Artur!
Przeszedłem przez niski płot i zaraz znalazłem się koło dziewczynki. Przywitałem się z pokojówką a potem zapytałem Heleny Wiktorii, dlaczego nie jest na weselu z rodzicami.
- Nie zabrali mnie, bo uważają, że jeszcze jestem za mała… i że mogę się rozchorować.
- Ach tak…
Spojrzałem na pokojówkę, która pokręciła z politowaniem głową. Jej najwidoczniej tez nie pasowała izolacja Heleny Wiktorii. Kucnąłem przy dziewczynce.
- No to widzisz, jest nas dwoje. Bo ja też nie mogłem iść na wesele…
Zapamiętałem radość w tych jasnych oczkach. Radość szczerą i niewinną.
- Och, to znaczy, ze możesz się ze mną pobawić! – klasnęła w dłonie – Tak, tak!
- Heleno Wiktorio – powiedziałem wstając z klęczek – umiesz powozić bryczką?
- Och, nie…
- To chodź – wyciągnąłem do niej dłoń – nauczę cię dziś. O ile twoja opiekunka się zgodzi…
- Czy ja wiem – mówiła niepewnie pokojówka stojąca za Heleną Wiktorią – może… ale ja muszę być przy tym.



- To się rozumie, proszę pani – ukłoniłem się w pas w podzięce za zgodę.
Przez resztę dnia, wraz z Heleną Wiktorią i pokojówką Marią jeździłem powozem Zamożnej Damy po lasach i polnych drogach. Przez ten czas nie myślałem o Annie ani jej żołnierzu. Po prostu skupiałem się na uszczęśliwianiu małej osóbki, Heleny Wiktorii. Starałem się by ten czas spędziła jak najlepiej. Chyba… chyba bardzo przejąłem się swoją rolą opiekuna.
Powoli zaczynało się ściemniać. Pokojówka Maria uznała, że powinniśmy wracać, byśmy zdążyli przed powrotem rodziców Heleny Wiktorii. Ta jednak, nie była za bardzo zadowolona z tego pomysłu.
- Ale nie jest jeszcze późno – błagała, podskakując jednocześnie na swoim miejscu w wozie. – Pojedźmy jeszcze tam, o tam!
I wskazała ciemną dróżkę prowadzącą w głąb lasów po północnej stronie miasteczka. Mimo protestów starszej kobiety, nie mogłem się oprzeć błagalnemu wzrokowi Heleny Wiktorii i skierowałem konie w tymże kierunku. Okazało się, że to była jedna z gorszych decyzji, jaką wtedy podjąłem.
Robiło się coraz ciemniej, zimniej. Czułem jak koń staje się coraz to bardziej zdenerwowany. Pokojówka i ja drżeliśmy, za to Helena Wiktoria – była spokojna. I czekała. Czekała aż wyprowadzę ją z tej głębi… ufała mi. Dziwiłem się jej niezmiernie.



Nagle wstrzymałem konie. Poczułem jakby coś zimnego chwyciło mnie za kark – jakaś trupia ręka. Przeszedł mnie straszliwy, paraliżujący dreszcz. W uszach mi szumiało, nie słyszałem co do mnie mówi kobieta siedząca w tyle wozu. Znieruchomiałem na kilka chwil, by po chwili być pchniętym na przód przez jakąś nieistniejąca w naszym świecie siłę. Zeskoczyłem na ziemię, rozejrzałem się… spod jeden z ław w powozie wyciągnąłem strzelbę, po czym ruszyłem miedzy drzewa. Wciąż miałem szum w uszach. Spojrzałem na krzewy naprzeciw mnie.
Wycelowałem.
Strzeliłem. Dwa razy.
Huk musiał być nieznośny, bo zapamiętałe przeraźliwy pisk Heleny Wiktorii za mymi plecami. I jakiś jęk, skowyt przede mną. Nie zastanawiając się podbiegłem do wozu, chwyciłem lejce i zacząłem zawracać konie by jak najszybciej stamtąd uciec.

- To była wielka nieodpowiedzialność!
Z domu Zamożnej Damy wybiegł kamerdyner. Od razu rzucił się, by pomóc Helenie Wiktorii zsiąść z wozu.
- Wiem, wiem, nie musisz mi powtarzać! – krzyknęła pokojówka i zawołała stajennego by odprowadził konie wraz z wozem do stajni.
- Panienko, czy wszystko w porządku? – służący zwrócił się do dziewczynki, która odpowiedziała mu śmiechem.
- Tak, tak! – mówiła – Świetnie się bawiłam!
- Masz szczęście młodzieńcze, że państwo jeszcze nie wrócili z przyjęcia – rzucił opryskliwie w moją stronę kamerdyner. – Ale nie licz, że ujdzie ci to na sucho… zabierać naszą panienkę na taką wyprawę… do lasu! – zwrócił się do pokojówki – Ty też poniesiesz konsekwencje!
- Och, przestań Gustawie! Ważne, ze nic się nie stało! Myślisz, że jestem z siebie zadowolona tak czy inaczej?
- Dobrze, już dobrze, idź z panienką Helenką do domu. Ja się rozmówię z kawalerem…



Lecz Helena Wiktoria nie chciała wracać do posiadłości. Wyrwała się pokojówce i tupiąc nóżką krzyknęła w stronę kamerdynera.
- Jeśli powiesz mamie albo tacie… to… to zobaczysz! To już nigdy tu nie będziesz pracować! Zdradzę twój sekret i już mnie nie przekupisz!
- Panienko… - zaśmiał się zakłopotany kamerdyner – Ależ… ależ panienko, co panienka mówi?
- Masz nic nie mówić mamie! – Helena Wiktoria już prawie płakała. – I nawet nie krzycz na Artura! Nie pozwalam, słyszysz? Nie pozwalam!
Gdy ujrzałem łzy spływające powoli po chudych policzkach Heleny Wiktorii, nie myśląc wiele, pochyliłem się i z całej siły przytuliłem do siebie. Czułem jak jej słabiutkie ramiona oplatają się wokół mojej szyi, jak ciepłe, słone łzy spływają po mojej koszuli.
- Już, już, nie płacz… - uspakajałem ją. Uścisk dziewczynki stawał się coraz słabszy, by za chwilę Helena Wiktoria została odciągnięta przez pokojówkę Marię.
- Lepiej wracaj do domu – warknęła. – jeżeli nie chcesz mieć kłopotów.
W domu czułem się jakbym miał gorączkę. Pot oblał całe me ciało. Szybko pobiegłem do kuchni i zacząłem w panice myć ręce. Szorować z całych sił. Tak mocno i intensywnie, jakbym miał zaraz zedrzeć z nich skórę. Nie wiedziałem, co chciałem z nich zmyć. Poczucie winy? Krew? Jaka krew, czyją? Czyj to był skowyt, który wydobył się zza krzaków…?
Człowiek w zielonych rajtuzach jest offline   Odpowiedź z Cytatem