View Single Post
stare 04.07.2007, 11:53   #13
Człowiek w zielonych rajtuzach
 
Avatar Człowiek w zielonych rajtuzach
 
Zarejestrowany: 30.10.2005
Skąd: Katowice
Wiek: 35
Płeć: Kobieta
Postów: 3,456
Reputacja: 17
Domyślnie Odp: Helena Wiktoria

VI

Poniedziałki i czwartki oznaczały wizyty w posiadłości Zamożnej Damy i jej męża. W te dni przybierałem maskę korepetytora, nauczyciela młodej Heleny Wiktorii. Zawsze te dni szedłem ulicą z uniesionym czołem, dumą. Satysfakcją.
Nauczałem jej podstaw biologii, geografii, czasami zajmowaliśmy się jakaś literaturą. Najdziwniejsze w tym wszystko było, że z każda nową lekcją nabierałem wątpliwości. Helena Wiktoria była wyjątkowo inteligentna, czasami zdawało mi się, że wie więcej ode mnie. Jej logiczne myślenie wciąż mnie zaskakiwało, a zdolność zapamiętywania wyjątkowo trudnych nazw, jak na jej wiek, było godne podziwu. Dlaczego więc były jej dodatkowe zajęcia potrzebne? Zamożna Dama upierała się, że jej córka nie daje sobie rady na lekcjach z guwernantką i nauczycielem etyki.
- Heleno Wiktorio, mam pytanie…




Dziewczyna podniosła wzrok znad książki i spojrzała na mnie wielkimi, błękitnymi oczami. Czułem, że zacząłem zbyt oficjalnie, ze odezwałem się do niej jak do starszej kobiety, mimo iż odrosła ledwo od ziemi. Jednak przy tej dziewczynce nie potrafiłem inaczej, coś zawsze pchnęło mnie do tego, by odzywać się do niej z jak Największym szacunkiem, tonem oficjalnym, jak tylko najlepiej umiem.
- Tak?
- Dlaczego… dlaczego oszukujesz swoją matkę, nauczycielkę. I trochę mnie?
- Nie wiem, o co chodzi… - brzmiała tak niewinnie, jej delikatny głosił był czysty, anielski, idealnie pasujący do postaci kruchej Heleny Wiktorii.
- Jesteś niezwykle mądra… wiesz wszystko a nawet więcej niż powinnaś… nie potrzebne ci są dodatkowe lekcje ze mną… powiedz, czemu?
- Bo ja się boję.
- Czego się boisz?
- Ona jest straszna, ta guwernantka – Helena Wiktoria zeskoczyła z krzesła i przeszła się po pokoju. – I… i ona nazywa mnie małą czarownicą!
- Czarownicą?
- Tak! A ja się denerwuję i… i jak pyta mnie o co to nic nie mówię. To czuję, że coś mam w gardle. Dlatego ta kobieta się skarży mojej mamie, że nic nie umiem…
- Och… no, Heleno… Heleno Wiktorio, nie przejmuj się – podszedłem i kucnąłem przy niej tak by patrzeć jej prosto w oczy. – A przy mnie to się nie denerwujesz?
- Nie, bo ja czuję – Powiedziała chwytając moją twarz w swe malutkie dłonie, – że jak z tobą rozmawiam to mnie się serce śmieje. Ja nie mam innego przyjaciela!
Poczułem jak swoimi jędrnymi, pulchnymi wargami całuje moje czoło. Byłem zaskoczony. W życiu nie czułem tak wielkiego zdziwienia. Zastygłem w miejscu przez kilka sekund. A może minut? Nie wiem, zdawało mi się, że minęły dni, zanim wróciłem do rzeczywistości i ujrzałem śmiejącą się Helenę Wiktorię, która wesoło machała nóżkami, siedząc na krześle. Właśnie wtedy, poczułem, przez moja głowę przeszła myśl, iż nie jest to zwykłe dziecko.
- Teraz ty! – Zaśmiała się – Teraz ty mi powiesz… o Annie!
- Słucham?- Po raz kolejny mnie zaskoczyła. Nie sądziłem, że będzie wiedzieć o moim związku, widocznie nie doceniałem jej. Doszło do mnie, że to dziecko widzi i rozumie więcej niż cała reszta. Usiadłem na krześle obok niej.
- Skąd wiesz o Annie?
- To twoja narzeczona, tak? – Ponownie się uśmiechnęła pokazując bielutkie ząbki. – Och, nie wstydź się, każdy kiedyś ma… ja tez będę mieć. Narzeczonego, znaczy się. Ale wiesz co, ona mi się nie podoba.
- Dlaczego?
- Jest fałszywa, tak, tak!
I zapewne gdyby to powiedział kto inny, przepełniła by mnie złość, zapanowałby nade mną gniew. Jednak, gdy usłyszałem to z ust Heleny Wiktorii… nie czułem nic. Nic, nawet nie drgnąłem.
- Cóż… może, może jednak zajmiemy się geografią? – Wstałem i ruszyłem w stronę regału na książki.
- Ja wiem co mówię! – Dziewczynka mówiła teraz innym tonem niż zazwyczaj. Gdy sięgałem po atlas zadrżałem. Czułem na sobie wzrok pełen wyrzutów. – Tak, tak, wiem! Tacy ludzie są fałszywi, oszukują. A jak ktoś oszukuje moich przyjaciół to oszukuje mnie!



To na pewno nie było zwyczajne dziecko. Dziecko w jej wieku nie dzieli ludzi, nie odróżnia jeszcze doskonale dobra i zła, jest naiwne, ufne.
- Przestań – Powiedziałem ostro w jej stronę. Ona zacisnęła usta i usiadła bliżej stołu patrząc jak rozkładam książkę. – Teraz poćwiczymy stolice… Stolica Francji?
- Paryż.
- Pokaż na mapie.
Wskazała bezbłędnie.


VII

Na początku maja matka musiała wyjechać do drugiego miasta, gdzie mieszkała moja ciotka. Dostaliśmy telegram, iż jest ona bardzo chora i pragnie zobaczyć się z siostrą (czyli mą matką). Ja nie mogłem jechać, miałem tutaj zobowiązania- - nauka Heleny Wiktorii i nadrabianie szkolnych zaległości. Dzięki temu zostałem z ukochaną Anną parę dni sam w domu.
Następnego dnia po wyjeździe matki, przed pójściem do Heleny Wiktorii, miałem spotkać się z Konradem. Obiecałem, ze pomogę mu w stajni jego ojca. Cieszyłem się z tego spotkania, bo w końcu mogliśmy porozmawiać o czymś innym niż tylko nauka, a i przy odrobinie szczęścia, może i by pozwolono nam wybrać się na przejażdżkę.
Dlatego musiałem wstać wcześniej niż zwykle.
Gdy się ubierałem, spojrzałem przez ramię na swoje łóżko. Leżała tam Anna, naga, przykryta cienką pościelą. Westchnąłem. Może z miłości. Ale troszkę z rozczarowania. Bo z czasem nasz związek ograniczył się do kontaktów fizycznych, a to przestawało mnie powoli bawić.
- Gdzie się wybierasz? – Szepnęła sennie Anna, podnosząc się na poduszkach.
- Muszę się spotkać z Konradem. – Odpowiedziałem chłodno zakładając marynarkę.
- Dlaczego musisz? Zostań jeszcze…



Wstał i naga podeszła do mnie. Podniosła rękę i pogłaskała mnie po policzku i delikatnie ucałowała czoło. Jednak nie czułem już tego przyjemnego dreszczu, którzy przechodził mnie za każdym razem, gdy Anna mnie dotykała.
- Nie – Odsunąłem się nieco i schyliłem się po buty. – Konrad to mój najbliższy przyjaciel.
- A ja?
Nie wiedziałem co powiedzieć. Po prostu wyszedłem.

Nerwy mną targały przez cała drogę do stajni ojca Konrada. Nie wiedziałem nad czym myśleć, miałem chaos w głowie. Raz myślałem o matce, potem o Annie, aż w końcu me myśli zatrzymały się na Helenie Wiktorii i jej osądzie mej kochanki.
- Coś ty taki zamyślony? – Spytał wesoło Konrad witając mnie w bramie. Wręczył mi szary, zużyty już nieco fartuch i zaprowadził dalej, na wybieg. – Słuchaj, mamy kupę roboty, trzeba wyczyścić kopyta, nieco posprzątać… ej, słuchasz mnie w ogóle?
- Och, tak, tak! – W końcu ocknąłem się z rozmyślań i skupiłem się na chwili obecnej
Był piękny poranek. Ciepły, pachnący ziołami, wiatr wplatał we włosy zapachy, aromaty. Rozejrzałem się dookoła. Szerokie pole, na którym spacerowały konie różnej maści, a w tle budynek domu ojca Konrada. Postanowiłem już nie myśleć o niczym innym, jak tylko pracy w stajni.
Jak się potem okazało, nie było to możliwe.
- Artur, muszę ci coś powiedzieć… - Zaczął Konrad odkładając brudną szmatę na bok. Byliśmy obaj w jednym boksie, gdzie właśnie czyściłem kopyta pięknego konia angielskiego o czarnej, lśniącej sierści. – Jesteś moim przyjacielem, więc nie mogę tak stać z boku i patrzeć się… no, musisz w końcu się dowiedzieć!
- Ale o czym?
- O tej twojej Annie – spojrzałem na Konrada wzrokiem pełnym wyrzutów. – Artur! Tylko nie mów mi, że tego nie widzisz!
- Czego?
- Tego, że – podszedł do mnie bliżej – ona cię oszukuje i wykorzystuje. Czy ty nie wiesz, że on ma… ma kogoś innego?
- Kłamiesz. – Z gniewu aż musiałem wstać z klęczek.
- Przestań! Ma mężczyznę, który jest w wojsku. Za parę tygodni wraca. Wiem, bo on zna się z mym ojcem. Artur, przecież ja bym cię nie okłamał!
Widząc, że mam zamiar wyjść, chwycił mnie za ramię. Gdy chciałem się wyrwać, ścisnął je mocnej. Przestałem się opierać. Westchnąłem i spojrzałem w oczy mego przyjaciela. Widać było w nich żal, ale też tak jakby nutę zazdrości.
- Wiesz co, wybacz, ale muszę iść… do Heleny Wiktorii.
- Często tam chodzisz.
- O co ci chodzi? – W końcu udało mi się wyrwać z uścisku – Przecież to moja praca… daję jej dodatkowe lekcje, więc musze tam chodzić!
- Wiele godzin trwają te lekcje.
- Co ty sugerujesz? Trwają tyle, ile jej matka uważa za słuszne. Tobie nic do tego!
Gdy chciałem się odwrócić, znowu poczułem jak Konrad chwyta mnie za ramię, ale tym razem przyciągnął do siebie. Pochylił się nade mną, tak jakby chciał mnie pocałować. Ja jednak odskoczyłem. Przez parę chwil milczeliśmy… Konrad zwolnił uścisk.



- Wiesz co… ja, ja sądzę, że… - zacząłem ale nie skończyłem. Wyszedłem, ale powoli, spokojnie. Nie myśląc o niczym. Zostawiając Konrada samego. Nie chciałem tego wyjaśniać teraz. Postanowiłem wyjaśnić to później, wtedy kiedy będę wiedział na czym stoję…
Teraz czekała na mnie Helena Wiktoria.


Czekała w swoim jasnym pokoju, w pokoju gdzie słońce witało każdego. Jednak tego majowego dnia nie była sama. Przy stoliku, który służył nam za biurko do nauki, siedział także mały chłopiec, mniej więcej w wieku Heleny Wiktorii. Miał ciemne, brązowe włosy, tak samo duże oczy jak dziewczynka, ale nie był tak chudy i drobny. Pamiętam, że był ubrany w dobrze skrojony garniturek i ciemną krawatkę.
- Dzień dobry – Dostawiłem sobie krzesło i usiadłem niedaleko dzieci. – A młody kawaler to…?
- To mój kuzyn! – Krzyknęła radośnie Helena Wiktoria – Przyjechał wczoraj! Wczoraj z moją ciocią!
Wydawała się taka szczęśliwa, radosna. Na jej bladych policzkach pojawiły się rumieńce. A ja poczułem, jak robi mi się lżej na duszy, bo wiedziałem, że nie będzie już ona taka samotna, że będzie miała, chociaż przez moment, towarzysza zabaw. Jak normalne dziecko.



Okazało się, że chłopiec miał na imię Dariusz, był synem właściciela spółek węglowych. Ale nie miało to w tamtej chwili dla mnie większego znaczenia.
W tamtej chwili liczyło się dla mnie szczęście Heleny Wiktorii. W pewnym sensie czułem się za nią troszkę odpowiedzialny, jak starszy brat. Każdego dnia patrzyłem jak rosła, jak dojrzewała, zdobywała wiedzę. Uznała mnie za swego jedynego przyjaciela, powiernika, więc może i opiekuna. To mógłby być dla niejednego wielki ciężar, lecz ja nie czułem żadnego duchowego balastu. Cieszyłem się z Heleną Wiktorią, płakałem raz z nią, gdy ją przepełniał gniew – złość mnie ogarniała. Było to dla mnie … normalne.
Gdy kończyliśmy lekcję (w której uczestniczył też Dariusz), do drzwi pokoju ktoś zapukał. Po chwili weszła pokojówka, która zajmowała się Heleną Wiktorią. Poprosiła ona dziewczynkę wraz ze swoim kuzynem do salonu, gdyż za moment miała odbyć się lekcja gry na fortepianie. Uradowane dzieciaki wybiegły z pokoju, zostawiając mnie i pokojówkę samych.
- Pocieszne dzieciaki – Odezwała się kobieta – Dobrze, że siostra mojej pani przyjechała ze swoim synem. Nie mogłam patrzeć jak Helenka mizernieje z dnia na dzień…
Pamiętam to jakby ta scena odbyła się wczoraj – kobieta w średnim wieku, w rudych, starannie zaczesanych włosach, zbierała zabawki Heleny Wiktorii i ze szczerym uśmiechem opowiadała mi o losie córki Zamożnej Damy.
- Przez te dni, kiedy cię nie ma, ciągle wpatruje się w okno i dopytuje, dlaczego nie możesz przyjść dziś… - ciągnęła dalej.
- Cóż… - nie wiedziałem co mam powiedzieć. – Widocznie przywiązała się do mnie.
- Och, to na pewno! – Pokojówka wyszła z pokoju, a ja za nią. Przeszliśmy do salonu, gdzie właśnie miała miejsce lekcja muzyki. Starszy mężczyzna, będący nauczycielem gry na fortepianie, stał nad Heleną Wiktorią i patrzył jak jej chude, długie paluszki przesuwają się żwawo po klawiszach. Grała „Sonatę Księżycową”.

Człowiek w zielonych rajtuzach jest offline   Odpowiedź z Cytatem